Od dawna marzyły mi
się kokosanki. Bardzo lubię te ciasteczka, a że nie jadłam ich od miesięcy
postanowiłam zrobić sama. Znalazłam przepis w Internecie, na widok kokosanek na
zdjęciu już ciekła mi ślinka. Zakupiłam niezbędne produkty, czyli mleko
skondensowane i wiórki kokosowe. Pozostałe składniki takie jak mąka, masło,
cukier, jajka czy proszek do pieczenia, miałam w domu.
Według przepisu,
rozpuściłam masło i wymieszałam z mlekiem oraz cukrem. Następnie dodałam mąkę,
wiórki kokosowe oraz jajka, a także wanilię i proszek do pieczenia. Składniki mieszałam
do uzyskania jednolitej masy. (Do tego momentu, wszystko było w porządku).
Ciasto należało nałożyć na blaszkę i uformować z niego okrągłe ciasteczka. No i
tu zaczęły się tzw. „schody”. Kiedy zaczęłam przekładać ciasto łyżeczką na
papier do pieczenia, zorientowałam się, że jest ono zbyt luźne, krótko mówiąc
po prostu rozlewa się na płasko i absolutnie nie wchodzi w grę „uformowanie” z
niego czegokolwiek. Cóż, lekko załamana, czym prędzej zawołałam na ratunek
męża, gdyż w tym momencie wydało mi się to najlepszym rozwiązaniem problemu.
Dodam tutaj, że mój mąż zwykle sprawdza się świetne jako rozwiązanie wszelakich
problemów, nie tylko kulinarnych i kiedy natrafiam na jakąś trudność, to zawsze
pierwsza myśl jaka mi się nasuwa „zapytać męża”. A, że mój mąż zaprzyjaźniony
jest wielce z niejakim kolegą „GOOGLE” (dużo lepiej niż ja) zwykle razem pomagają
mi wyjść z każdej opresji!
Radą moich wybawców
było dodanie co ciasta mąki w takiej ilości, aby jego konsystencja przestała
być płynna. Zaczęłam zatem dosypywać po łyżce, raz ja, raz mąż, potem znów ja w
ramach wkładu kolegi „googla”, a potem znów za siebie samą. Mieszanie oddałam całkowicie w ręce silnego
mężczyzny, gdyż ciasto z podwójną ilością mąki (w stosunku do ilości zaleconych
w przepisie) mieszało się naprawdę bardzo ciężko. Ponownie nakładałam ciasto na
blaszkę… No dobra rozlewało się nieco wolniej, ale wciąż nijak nie dało się
uformować z niego czegoś na kształt kokosanek. Zła i zdołowana, jednak wciąż
zdeterminowana na zjedzenie czegoś słodkiego wstawiłam owe „okrągłe placki” do
piekarnika. Podczas pieczenia ciastka rozlały się jeszcze bardziej niż na
początku, co skutkowało ich połączeniem. Po jakiś 18 minutach wyjęłam je z
piekarnika i dałam im ostygnąć.
Powiem tak, ciastka
do kosza nie poszły, ponieważ wyrzucenie jedzenie jest absolutnie ostatnią
rzeczą jaką chciałabym zrobić. Na pewno „kokosankami” nazwać ich nie można,
dlatego dla niepoznaki nazwałam je ciastkami kokosowymi. Te z większą ilością
mąki były twarde, a im dłużej leżały tym bardziej zastanawiałam się, czy
podczas gryzienia nie połamię sobie zębów. W smaku były nawet nienajgorsze,
jednak od zjedzenia więcej niż dwóch na raz można było dostać mdłości.
Tak to zakończyła
się moja kokosowa przygoda. Wciąż mam ochotę na prawdziwe kokosanki, jednak tym
razem chyba pofatyguję się po nie do sklepu. Mam prośbę, jeżeli macie naprawdę
dobry, sprawdzony przepis na kokosanki podeślijcie!
Też robiłam kokosanki z przepisu i wyszły mi dokładnie takie same czyli do niczego, lepiej kupic gotowe w sklepie:)
OdpowiedzUsuń